Forum www.forummyslacych.fora.pl Strona Główna

Jerzy Przeklęty

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.forummyslacych.fora.pl Strona Główna -> Dłuższe wypowiedzi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pablinho




Dołączył: 19 Mar 2008
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:07, 07 Kwi 2008    Temat postu: Jerzy Przeklęty

Poezja już gościła na forum naszym szanownym, to pomyślałem sobie, że na prozę przyszła pora. Wrzucam więc taką krótką historyjkę do poduszki, którą ostatnio popełniłem. Miłego czytania- mam nadzieję!




Jerzy Przeklęty i sitko na opak.

Co wieczór modlił się o śnienie. Nie konkretne jakieś. O śnienie takie po prostu. Marzenie senne w ogóle. Chciał śnić, lękał się bowiem nicości. Tego, że gdy zaśnie nie będzie widział, że jest, że trwa. Po stokroć bardziej wolałby koszmary i krzyk przerażenia, którym sam siebie by budził, od tego braku czucia, które spadało na niego, co noc. On, ostatni rycerz, jakiego zrodziło to nieświadomie smutne jak prostytutka na deszczu miejsce, ten z rodzaju takich, co patrzą przed siebie wzrokiem niezmąconym, w punkty odległe i nieokreślone, a głowę próbują wychylić wyżej niż ktokolwiek inny, bał się. Strach skradał mu się po plecach, łaskotał kark, wkradał się przez nos do płuc, z płuc do krwi i wypełniał go całego, mroźną i gęstą obawą. W godzinach, gdy nie było już słońca, nie gasił światła, kładł się na plecach i gapił w sufit. Nie zamykał oczu. Za to szczelnie zamykał drzwi i okna, opuszczał rolety, by jego przeciwnik go nie dojrzał, i by on sam nie musiał go oglądać. Przynajmniej do następnego razu. Modlił się już tylko z przyzwyczajenia. Tak jak ludzie skreślający liczby w totka, nie specjalnie wierzył, miał tylko ironicznie uśmiechniętą nadzieję, że tym razem trafi szóstkę i może kopnie go zaszczyt bycia wysłuchanym. Jerzy Przeklęty ostatni rycerz przedziwnej krainy, gdzie każdy chce być różny a wszyscy są tacy sami, gdzie każdy jest ważny, choć wszyscy są bez sensu, co noc kładł się przerażony. Zasypiał a nie śnił. Pogrążał się jedynie w stan, w którym nie wiedział, że jest i nie wiedział, że nie jest, przeciw któremu nie mógł się zbuntować, którego nie mógł zwyciężyć. Odrętwienie, nijakość, nic. Nie chciał być tylko ciałem, obojętnym i zimnym, bezwolnym. Te kilka godzin conocnych sprawiało, że przegrywał bitwę w przeklętej wojnie, którą prowadził. Wzdrygał się na myśl, że nocą staję się taki jak oni za dnia. Żaden.

Mył zęby, mył do krwi. Mył ręce, mył do kości. Wszystko czym był, było tym samym, co go stworzyło. Tym zza okna. Jak chciał się umyć z siebie? Mógłby trzeć i szorować, ażby nic nie zostało prócz prochu a nie oczyściłby się. Wszystko czym był, nie było nim, a całym nim było. Było mu nadane, z pozorami autokreacji. Nie łudził się już kretyństwami o tym, że on sam, a nie coś go. Zresztą jakaż to różnica? Cóż on mógłby zrobić w tej krainie, by poznać, że to co w lustrze, to on jest? Idea? Cel? Ha! A cóż to jest? Spełnienie, to już bardziej by się nadało. Samorealizacja. Wolnym jest i robi co chce, to sobą jest chyba? Bynajmniej. Robi więc, stanowi. O sobie? Nie no. Choćby płeć sobie zmienił i orientacje seksualną na jakąś bardziej zgoła frywolną, jakże to mogło by tutaj mówić o nim samym, jemu i komuś. Penis czy wagina. Cóż to znaczy? Kanapka z serem czy kanapka z szynką… tyleż samo przecież. Kawa czy herbata? Życie czy śmierć? Pieszo czy autem? Prawo czy lewo? Smaczne czy niedobre? Miłość czy nienawiść? Wszystko fajne. Bierz i łap. Wszystko dobre. Pies kiedy patrzy na swoje oblicze w lustrze, to warczy, szczeka, lub obojętnie przechodzi, czasem też ogon podwija i chowa się pod stołem. Czyż nieszczęśliwym jest ten pies? Psu wszystko jedno. Lubi zjeść, spać, kupę zrobi czasem, czasem w kącie nasika i lubi prokreować też, na wiosnę zwłaszcza. Czyż nieszczęśliwym jest pies? Czyż nieszczęśliwym jest człowiek? Co chcesz umyć? Jerzy? Co chcesz zetrzeć? Tam nic nie ma. Kupa mięsa, krwi, kości, jakieś geny, plemniki, czy jajka, i wybory, które się podejmują. Raz tak, raz siak, byle tyle, byle o ile. To nie ty ręką mydło dzierżysz. To nie ty kran odkręcasz. Elektryczność w mózgu twoim, a dźwigary w twoich rękach. Ot, pokolenia myślały, myślały i wymyśliły.

Jerzy pucował się jednak dokładnie. Nie zwykł poddawać się łatwo. W końcu rycerz. Może się jednak do czegoś dopucuje? I mu wyskoczy, się rzuci na oczy i się w lustrze pozna? Cóż z tego. I tak siebie w sensy nie ubierze. Nie potrafiłby. Wiedział o tym. Wiele już wiedział. Nawyk tylko mu pozostał z tym myciem chyba.

Sprzątał pokój. Układał. Porządkował. Chciał wszystko wydobyć z nieładu, jakoś tak sensownie, chaosu pozbawić. Cóż z tego. Porządek i chaos tyleż samo tu znaczą. Wystarczy, że coś jest jakieś. Nie ważne jakie. A to, że nic się znaczeniem nie wypełni przez samo tylko bycie? Cóż z tego. Komu wolno oceniać. Komu? Każdy sam sobie. Prawd tu tyle, że do żadnej szafy się nie upchnie. Mniemań, wrażeń, odczuć, że pod dywan się nie zmiecie. Nie posprzątasz tutaj Jerzy. Wszystko to leży, wala się, nieukierunkowane. Pędzą z wiatrem myśli, namiętności, wyjęte, odarte, samotne, bez matki i ojca. Pędzą ludzie, niewolnicy wolności. Towaru wam już nie zabraknie. Bierzcie i żryjcie z tego wszyscy. Temu się coś zdaje. Tej się coś zdaje. Trzeba się bawić przecież.

Nie umyje Jerzy, nie posprząta. Marny z niego rycerz. Co się dziwić. Nieporadne ma ręce. Ociężały umysł. Cały jakiś taki ciężki. Ciężki chód, ciężki oddech, ciężkie myśli. To on sam taki, czy tylko razem ze wszystkim? Wszystko chyba jakieś takie baloniaste, nadęte. Się unosi ciężki kloc nad głowami świata. To co się dziwić. Kloc ogranicza, kloc tlen zabiera, kloc temperaturę podnosi. Wszystko się pod nim męczy, dusi, poci. Wszystkiemu ciężko pod klocem, z powodu kloca. Czymże jest owy kloc. Nie było go przecież, a jest teraz. Człowiek hasał, cwałował sobie wolny, jak ten dzikus radosny, na gałęziach się bujał, aż tu nagle, niż tego, ni z owego, taki ciężar. Na plecy, na głowę, na ramiona. Już człowiek nie wznosi się, nie podskakuje. Jakoś tak jakby plackiem padł. Pełza, się wije. Lawiruje, rzec by można. Gdzież mu do Atlasa co na barkach swoich glob dźwiga. Atlas przecież stał, się utrzymywał pod ciężarem dzielnie. Człowiek pod klocem leży, a w dodatku tak skutecznie, że w ogóle go nie widać. Tak się skrył, czmychnął. Mało tego, nie wystarcza, że pod klocem leży, to jeszcze bierze z niego garści całe i klocowatością wszystko co go otacza napełnia. Jakże to sprawnie człowiekowi ostatnio wychodzi. Sam się przed innymi skrył, klocem przywalony, a przed sobą ukrył świat cały, pod kloca fragmentami tak, że sam już nie wie, co gdzie jest i jakie jest. Klocowate mu wszystko, wielkie i ważne. Istotne. Nie święte. O nie! Ważne dla niego. Tylko dla niego. Na chwile, na moment, z rozpędu. Każdy ma swoje takie. Sam wybiera co sobie na łeb rzuci, co uzna. Będzie tak chodził jakiś czas ciężarem ukoronowany, aż znudzi się zaangażowaniem, zrzuci stare, nowe weźmie, puste, bez znaczenia, a ciężkie i ważne dla niego, na kolejną chwilę.

Jerzy wiedział, że jest odpowiedzialny. Był rycerzem. Był świadomy. Myślał. Na walkę był skazany. Rozumiał, że prędzej czy później okno będzie musiał otworzyć i wypowiedzieć ostateczną bitwę. Półśrodki nie skutkują. Próby rozwiązania podjęte w domowym zaciszu, bez konfrontacji, nie mogły przynieść skutku. Miał Jerzy jednak tylko swe gołe pięści. Cóż to za rycerz bez oręża? Głową chce w mur walić? Postanowił sobie broń więc przygotować. Broń potężną, dzierżąc którą bez strachu wyjdzie na zewnątrz i rozwali kloca od środka. Pozbawi go ciężaru. Odetchnie wreszcie. Długo Jerzy nad swoją bronią myślał, długo jej szukał. W niczym jednak z tego co wpadało mu w ręce lub co sam konstruował nie odnalazł mocy wystarczającej. Myślał dniem i nocą, by pojąć w końcu, że żaden miecz, karabin, czy kamień rzucony, nie zdołają zapewnić mu trwałego zwycięstwa. Zrozumiał, że siłę może odnaleźć tylko w sobie samym. Nikt i nic mu nie pomoże. On sam musi się na odwagę zdobyć. Wiedział już co musiał. Zrozumiał, że jest gotów. Nadchodząca kolejna noc, miała być ostatnią niespokojną nocą. Nazajutrz postanowił Jerzy otworzyć okno. Wieczorem poszedł do kuchni. Otworzył szafkę. Wyciągnął z niej garnek i sitko. Wrócił do pokoju. Na parapecie położył garnek. Sam położył się w łóżku ściskając sitko na piersi. Tej nocy zasnął jak kamień i pierwszy raz od niepamiętnych czasów miał sen. Śnił, że jest ptakiem.

***
Słońce w zenicie. Krew buzuje w skroniach. Zegary zatrzymują bieg. Jerzy Przeklęty, ostatni rycerz, stoi wyprostowany, odsłania rolety w oknie. Do pokoju wpada światło. Jerzy podchodzi do parapetu. Ujmuje w dłonie garnek, wkłada go na głowę. – Ty garnku, będziesz hełmem moim, od którego odbije się każda pokusa, by nic nie zmąciło umysłu mojego, nie zawładnęło nim, bym nie stracił z oczu celu. Sam z siebie jesteś niczym, jak każdy przedmiot stworzony przez ludzi, w moich rękach znaczenia nabierasz, na przekór tym co żyją nazwani przez przedmioty, które stworzyli, a którym zawładnąć się dali. – Następnie w dłoń chwyta Jerzy sitko i unosi je przed siebie. – Ty sitko, będziesz moim orężem, a będziesz sitkiem na opak. Wszystko co włożone do ciebie, przesiane zostanie tak, że to co wielkie, ciężkie i ważne, bo takim mniemane, przeleci i zniknie, a to co małe, lekkie i ważne naprawdę, a wielkie przez to właśnie, zostanie w tobie, by wreszcie można było dojrzeć to, by można było spróbować tego dotknąć, by znów marzyć i rozmyślać. Samo z siebie jesteś niczym, jak każdy przedmiot stworzony przez ludzi, w moich rękach znaczenia nabierasz, na przekór tym co żyją nazwani przez przedmioty, które stworzyli, a którym zawładnąć się dali. – Bierze Jerzy głęboki oddech. Wspina się na parapet. Przekręca klamkę. Otwiera okno. Widzi świat cały, wszystkich ludzi. Jest gotów. Napina mięśnie by wyskoczyć na zewnątrz. Odbija się jednak i spada z powrotem do pokoju. Choć okno otwarte, nie sposób wyjść przez nie. Tę barierę sam postawił. To pierwsze co musi zniszczyć. Zamyka Jerzy oczy, zamyka mocno, mocno sitko ściska, zamach bierze, uderza. Rozlega się trzask posypanych złudzeń. Jest wolny. Może wyjść. Noga jeszcze raz na parapet. Dłoń na framugę okna. Wysiłek. Skok. Leci Jerzy. Spada. Ziemia zbliża się z prędkością myśli. Zaraz jej dotknie. Postawi stopy na miękkiej trawie i twardej ziemi. Uderzenie. Wylądował. Prostuje nogi, plecy, kark. Słyszy świst, łopotanie jakieś. Podnosi wzrok nad siebie. Źrenice mu się poszerzają zdziwione. Okno! Okno wypadło z bloku ściany. Spada za nim, na niego. Chce go dorwać. Łatwo go nie wypuści. Stoi Jerzy jak wryty. Zaciska zęby, pięści. Napina wszystkie mięśnie.

–No chodź!- myśli – No chodź!

Trzask rozbitej szyby o garnek. Pierwszy sprawdzian. Leży rozbite okno. Same ramy z plastiku. W oknie, w ramach Jerzy leży. Oddycha. Krew w żyłach mu pulsuje. Nie czuje, że jest. Wie, że jest. Bardziej niż kiedykolwiek. On kontra wszystko to co fajne. Znowu uwięziony. Znowu w plastikowych ramach. Na szklanej pajęczynie. Nie szarpie się. Skupiony czeka.

– Wyłaź!- myśli – Wyłaź!

To z czym chce walczyć jest w nim. Cały ten ciężar. Wyrzuca go z siebie. By stanąć z nim twarzą w twarz. Jest. Pająk wielki, ogromny, włochaty, głodny, nigdy nienasycony. Siedzi na pajęczynie tuż nad Jerzym. Wielkie ma ślepia, puste, głodne. Łaknie żywiciela. Duszy. Idzie. Powoli. Jerzy ani drgnie. Czeka. Cisza. Tylko szelest nóg pajęczych. Jest już blisko. Kieruje się ciepłem ciała. Pożądaniem. Chceniem. Odnóżami oplata Jerzego ramiona. Tuli go. Kocha. Pragnie. Tak ciepło i przytulnie. Tak bezpiecznie. Chce się go wpuścić. Niech wstrzyknie jad. Niech omami. Niech da złudzenie. Niech świat będzie na niby znowu. Na niby jakby tylko w garści ściskany przez człowieka i nikogo więcej. Niech kukła znów ma wrażenia. Wrażenia, że światem rządzi. Sobą, że rządzi. Tak błogo. Nie chce się uciekać. Walczyć. Cukierkowa śmierć. Jak zamarzanie. Przyjemna. Nieświadomość. Pająk wie co dobre. Pająk jest już blisko. Szczęki jego już blisko. Blisko. Do głowy się zbliżają. Ślinią się. Jadowite. Chcą się wgryźć. Pić. Blisko jest Jerzy powrotu. Blisko oddania się. Zatracenia. Czeka jednak do ostatniej chwili. Pająk zaciska szczęki. Słychać zgniatanie metalu. Garnek chroni jak mu nakazano. Otwiera oczy Jerzy. Szeroko. Jasne i pełne. Błyszczące. Nadeszła chwila. Szybkim ruchem wysuwa się z garnka, przetacza na bok i wstaje. Pajęczyna go już nie więzi. Straciła swoją moc. Straciła powab. Pająk wgryza się w garnek, złakniony, zajęty. Nie widzi, nie rozumie, co się stało. Zaciska Jerzy rękę na sitku. Nabiera powietrza w płuca. Bierze zamach. Krzyczy. Pająk odwraca się w jego stronę. Rusza. Za późno jednak. Jerzy nie zwleka. Atakuje. Uderza sitkiem na pająka. Łapie go. Chwyta garnek. Zakrywa sitko. Jeszcze chwilę szamocze się pająk. Próbuje się wydostać. W końcu słabnie. Zamiera. Poddaje się.

***
Stoi Jerzy nad ogniem. Przesiewa. Sitko jego jest sitkiem na opak. Oddziela to co wielkie, ciężkie i pozorne od tego, co lekkie, trudne do uchwycenia i prawdziwe. Wielkie Nic wypada z sitka w ogień. Znika. Nic nie znaczy. Zdejmuje garnek Jerzy. Sitko jest pełne. Gotowe by czerpać z niego garściami. By pożywić się. By oddychać. By wiedzieć. Ostatni rycerz przedziwnej krainy, gdzie każdy chce być różny, a wszyscy są tacy sami, gdzie każdy jest ważny, choć wszyscy są bezsensu, zwyciężył. Uwolnił istotę, którą w nim więziono, którą sam w sobie uwięził. Uwolnił człowieka. Zwyciężył jednak tylko on. Nikt inny nie zwrócił na jego walkę i zwycięstwo uwagi. Nikt inny nie zatrzymał się by z niego zaczerpnąć. Pobiegli dalej. Coś tam sobie wybrać. Tutaj nie ma już bohaterów. Każdy z osobna przegrał, każdy z osobna musi więc pojąć, że przegrał i że jest o co walczyć jeszcze. Jerzy. Jednak pierwszy rycerz. Nie ostatni. Oby.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pablinho dnia Nie 7:17, 13 Kwi 2008, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Niejaki Miłosz




Dołączył: 22 Mar 2008
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bielsko-Biała/ Kraków

PostWysłany: Pon 22:16, 07 Kwi 2008    Temat postu:

Przeklęty Jerzy?
owadzi zezwłok w prochu leży
ale to nie koniec pieśni...

Muszę przyznać, że dawno czytanie nie sprawiło mi takiej radości.
Dziękuję Very Happy .

I świadomość, że proces twórczy dokonał się niemalże tutaj, na oczach, na łamach forum...

W pewnym sensie manifest.

Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OlgaSłowiakowska




Dołączył: 13 Mar 2008
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

PostWysłany: Wto 18:35, 08 Kwi 2008    Temat postu:

Takie połączenie inspiracji z Pilcha, Hrabala, Stasiuka i Ionesco? Jak dla mnie to właśnie ten trop, a szczególnie "Pod mocnym aniołem"- trochę realizmu i oniryzm.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Paarm




Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:43, 12 Kwi 2008    Temat postu:

Witam. Jako prostemu czytelnikowi opowiadanie wydaje mi się nieco przyciężkie. Być może jednak to wrażenie kondensacji wynika z ciekawego zamysłu autora, by pokazać mozół wyzwolenia? Ostatecznie rycerz "uwolnił istotę, którą w nim więziono, którą sam w sobie uwięził. Uwolnił człowieka". Ku czemu uzyskał swą wolność? Czy sitko może posłużyć tylko jemu samemu, jako takie intymne narzędzie torujące drogę poza świat zastany, czy też jego rola dotyczy w pewien sposób całego świata? Na ile sam, na ile jako człowiek? Pozdrawiam.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.forummyslacych.fora.pl Strona Główna -> Dłuższe wypowiedzi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin